sobota, 9 lutego 2019

Młode wampiry to prawdziwe utrapienie


Kolejny tekst napisany na Grupę Pisania Kreatywnego, tym razem tydzień 89. 
Temat/wyzwanie: "Nie. Powiedziałem, że jesteśmy bardziej bezpieczni, a nie bezpieczni."
Ten temat aż się prosił o to uniwersum. Nie wyszło co prawda tak, jak chciała, ale chyba nie jest źle. W połowie pomyślałam, że Nico pasowałby tu bardziej… ale może to i lepiej, że go tu nie ma, poznacie jego brata.

Ze słowniczka:
Dziecko nocy – inne określenie na wampira.
Stela – narzędzie używane przez Nocnych Łowców, by rysować runy na ciele.
Serafickie ostrze – broń nocnych łowców, zrobiona ze specjalnego materiału.
Podziemni – określenia na wszystkie rasy istot ze świata cieni, mające w sobie demoniczną krew, w tym wampiry.
Iratze – nazwa runy leczącej.
Porozumienia –coś w rodzaju zasad sojuszu miedzy Podziemnymi, a Nocnymi Łowcami. Używane też jako określenie samego sojuszu.
Instytut – miejsce, gdzie mieszkają Nocni Łowcy z danej okolicy.

***

Było źle. Było bardzo źle. No, może jednak nie bardzo, ale zdecydowanie źle. Bywała już w gorszych sytuacjach, ale zawsze miała wtedy przy boku Nico lub Lauriene. A tym razem utknęła praktycznie sama. Bowiem ranny Selethen na niewiele jej się przydawał. Nie miała bladego pojęcia, gdzie wcięło jej Parabatai, ani co się stało z Lightwoodem. Niewiele wcześniej był parę kroków za nimi, ale potem pojawiły się demony i zostali rozdzieleni. Dali się zaskoczyć, jak jakieś żółtodzioby. Może gdyby Selethen nie dał się wcześniej podejść, nie musiałaby teraz taszczyć jego ciężkiego, rannego cielska. Jej stela została złamana – nie mogła więc użyć run – a chłopak nie miał swojej, bo… no właśnie czemu?
– Gdzie podziałeś swoją stele? – zapytała Lizbeth, nie spuszczając jednak wzroku z korytarza przed nimi. Nie miała zamiaru pozwolić się zaskoczyć po raz drugi.
– Dałem Isabelle – usłyszała w odpowiedzi. Lizzy ściągnęło coś w sercu. Selethen nie miał w zwyczaju pożyczać swoich rzeczy komukolwiek. Zganiła się jednak szybko za takie myślenie. To nie była odpowiednia pora na to. Nie przerywając obserwacji otoczenia, odsunęła od siebie wizerunek jedynej dziewczyny wśród rodzeństwa Lightwood.
– Lizzy – odezwał się słabo jej towarzysz – na prawo.
Midwinter w pierwszym odruchu skierowała tam broń, spodziewając się, że ostrzega ją przed czającym się w mroku demonem. Szybko jednak zrozumiała swój błąd, kiedy zobaczyła podniszczone drzwi, pochlapane krwią. Oparła Selethena o ścianę, a sama ostrożnie otworzyła drzwi, trzymając Serafickie ostrze w pogotowiu.
– Pusto – stwierdziła pod nosem i pomogła przyjacielowi dostać się do środka. – Tu powinniśmy być bardziej bezpieczni. Najpierw opatrzymy ci tę ranę, a potem…
Przerwała, kiedy usłyszała niewyraźny szmer. Stanęła przed Ashdownem, zasłaniając go przed ewentualnym atakiem. Uniosła ostrze, które zalśniło niebieską poświatą. W oddali zamajaczyła niewyraźna postać, która jednak szybko zniknęła.
– Młody wampir – mruknęła Lizbeth. – Wyczuł twoją krew.
– Brawo Sherlocku, teraz tylko czekać, aż odkryjesz jakiś kontynent – rzucił Selethen, ale w jego głośnie nie czuć było tej typowej dla niego złośliwości, która zdecydowanie powinna tam być. Lizbeth czuła ogromną potrzebę odwrócenie się i sprawdzenia jego stanu, ale wiedziała, że nie może spuścić wzroku. Wróg czaił się na nich w mroku, gotowy rozszarpać ich na strzępy, a zapach krwi Nocnego Łowcy, jedynie pobudzał jego instynkty.
Nie musiała długo czekać, na atak Dziecka Nocy. Już po chwili ciało młodego chłopaka leżało u jej stóp, a jego odcięta głowa poturlała się w drugą stronę. W momencie kiedy chciała opuścić broń i odwrócić się do rannego towarzysza, pojawił się drugi wampir – równie młody z wyglądu i niewątpliwie świeżak – który powalił ją na ziemię. Poczuła w plecach ból, niby nic nie zwykłego w jej profesji, ale była już naprawdę zmęczona. Silnym kopnięciem zrzuciła Podziemnego z siebie, jednak to był błąd – wampir rzucił się w stronę Selethena. Dopadła go w ostatnim momencie. Serce biło jej jak rozszalałe. Zamachnęła się bronią, chcąc pozbawić kolejne Dziecko Nocy głowy, ale została zaatakowana z boku. Kolejny młody wampir. Zignorowała ból w prawym ramieniu i po krótkiej szarpaninie pozbyła się wroga. Został jeden, który prawdopodobnie żywił się właśnie Selethenem.
Szybko stanęła na nogi i z szokiem wpatrywała się w ledwo stojącego Slethena, pochylającego się nad wijącym się z bólu wampirem. Wampirem, obok którego było kolejne ciało bez głowy. Ashdown trzymał w dłoni ozdobny, srebrny sztylet Lauriene, ociekający teraz krwią. Oczy miał półprzymknięte i zaszklone, a mimo to sprawiał wrażenie potężnego. A może to po prostu była jej wyobraźnia.
– Mieliśmy być tu bezpieczni – powiedział chłopak, uśmiechając się kpiąco. – A tymczasem wampiry wyłażą jeden za drugim. Ciekawe ile jeszcze się tu czai. – Zaśmiał się słabo, nie odsuwając jednak srebrnego ostrza od rannego wampira. – Nieźle nas wpakowałaś. Dosłownie z deszczu pod rynnę.
– Nie – odparła naburmuszona nim zdążyła ugryźć się w język. – Powiedziałam, że jesteśmy bardziej bezpieczni, a nie bezpieczni.
Kilka sekund ciszy, przecinanej jedynie przez syki i jęki wampira. W końcu Selethen parsknął. Lizbeth poczuła ulgę – wracał do siebie. Chociaż wiedziała, że to pewnie adrenalina.
– No cóż… i tak na jedno wychodzi – odparł Ashdown, zerkając na nią przez ułamek sekundy. Chociaż równie dobrze, przez to zmęczenie, mogła to sobie wyobrazić. – Kłóciłbym się ze stwierdzeniem, że jesteśmy tu bezpieczniejsi.
Chciał dodać coś jeszcze, ale zachwiał się niepokojąco. Srebrne ostrze odsunęło się od bladej szyi nieumarłego, a wampir wykorzystał tę chwilę i uciekł. Jakimś cudem wybrał życie, a nie kilka kropel krwi, której i tak mógłby nie zdążyć wypić. Może jednak nie był aż takim pisklakiem, jak reszta.
– Musimy szybko znaleźć stelę, albo coś, czym cię opatrzymy – stwierdziła Lizzy, starając się myśleć chłodno i ignorować uciekiniera, chociaż była pewna, że jej głos drży. W duszy modliła się do swoich przodków, żeby reszcie udało im się ich znaleźć. I to szybko.
Podskoczyła kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Złapała za broń, gotowa do kolejnej walki. Szybko jednak opuściła lśniące ostrze, kiedy zobaczyła Aleca. Lightwood, z uniesionym łukiem skierowanym w ich stronę, wyglądał na równie zaskoczonego, co ona.
– Łał, szybko zadziałało – mruknęła do siebie. – Dzięki przodkowie.
– Lizbeth… – zaczął Alec, ale dziewczyna nie miała zamiaru tracić więcej czasu.
– Stela, szybko! – Lightwood podał jej przedmiot, która wzięła niemal z namaszczeniem. Już po chwili rysowała na ciele Selethena leczący iratze. Kiedy rana zaczęła się goić, odetchnęła z ulgą. Nie wiedziała, jakim cudem, pozornie prosta misja pozbycia się wampirów łamiących Porozumienia, stała się wielką klapą, ale miała zamiar wrócić do Instytutu bezpiecznie, z wypełnioną misją. No, albo przynajmniej to pierwsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz