sobota, 5 stycznia 2019

Brzmiało to, jakby ktoś ożywił piłę łańcuchową


Tekst pisany na tydzień 88 Grupy Pisania Kreatywnego, związany z większym, chociaż jeszcze niepublikowanym i wciąż pisanym projektem, będącym fanfiction powiązanym z książkowymi Darami Anioła i poniekąd również Diabelskimi Maszynami.

Mini słowniczek dla mniej wtajemniczonych:
Parabatai – więź łącząca dwoje Nocnych Łowców, niezwiązanych ze sobą romantycznie, ani biologicznie. Mocniejsza niż w przypadku rodzeństwa, połączenie dwójki dusz. Określa najlepszych przyjaciół i towarzyszy w walce. Parabatai noszą na ciałach runę symbolizującą ich więź, która niemal znika, gdy któreś z nich ginie.
Dzieci Lilith – synonim określający czarowników, którzy są w połowie ludźmi i w połowie demonami.
Clave – to wspólna nazwa dla organu politycznego złożonego ze wszystkich aktywnych Nocnych Łowców. Należą tu wszyscy Nocni Łowcy, którzy według prawa są już dorośli, czyli ukończyli 18 lat.
Rada – stoi na czele Clave.
Runy – anielskie symbole, które noszą na ciele Nocni Łowcy, zwiększające ich zdolności.
I to chyba tyle. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam, a tekst Wam się spodoba. Wyszedł trochę inaczej, niż początkowo planowałam. I w głębi duszy liczę, że ktoś zaznajomiony jest z tym uniwersum. Miłego czytania!


***

Lizbeth  trzasnęła drzwiami, ignorując krzywe spojrzenie zielonej sowy, siedzącej na żyrandolu i jej zirytowane pohukiwanie. Miała też w nosie, że mogła przy tym zniszczyć pozłacane framugi, czy wrota pochodzące z osiemnastego wieku i zapewne warte kilkanaście tysięcy dolarów. A może rubli. Nie miała pojęcia skąd pochodziły, chociaż Finchowie na pewno kiedyś jej o tym wspominali.
Teraz jednak miała na głowie fakt, że jej Parabatai chce osobiście przywołać demona, a bracia Finch najwyraźniej zgodzili się mu pomóc, podczas gdy jego siostra nic o tym nie wie i gdy tylko dowie się, co się stało, będzie wściekła. Lizbeth dobrze pamiętała, jak już raz zgubiła Nicolae i musieli jechać po niego z Kopenhagi, aż do Nowego Jorku, gdzie wplątał się w prawdziwy chaos, ściągnął na wszystkich niebezpieczeństwo, Rada wzięła go za zdrajcę, a Lauriene została wysłana na samobójczą misję do piekielnego wymiaru - czego mogli uniknąć, gdyby Nicolae powiedział, co się święci, jak tylko to odkrył.
Liz nigdy nie zapomni tego spojrzenia, kiedy Lauriene dowiedziała się, że Nico zniknął. Miała go pilnować, wtedy i teraz, i zawiodła dwa razy. A teraz mogła się jedynie modlić, żeby nie zdążył zrobić tego, co planował.
Wbiegła po marmurowych schodach i wpadła zdyszana na piętro, wyczuwając dziwne drżenie powietrza, które było tu znacznie gęstsze.
- O Aniele, nie mówcie, że się spóźniłam… - wyszeptała do siebie i rzuciła się w stronę pierwszych drzwi na prawo. Albo raczej ciężkich, mosiężnych wrót ze starymi rycinami. I gdyby nie runa siły, pewnie nawet nie sprawiłaby aby drgnęły.
Kiedy znalazła się już w pomieszczeniu, zobaczyła Gregorego i Theodora Finchów, stojących naprzeciwko siebie, a między nimi, na ziemi, wyrysowany był okrąg z demonicznymi symbolami. W środku niego kucał mężczyzna o długich, srebrnych włosach, płonących na końcach białym płomieniem. Jego twarz nie była ludzka – troje oczu, skóra pokryta łuskami i długa, czarna linia w miejscu, gdzie powinny być usta. Lizzy wiedziała, że ta cienka linia pozwala na otwarcie paszczy na tyle szeroko, że istota mogłaby w całości połknąć dorosłego owczarka niemieckiego i jest usiana setką ostrych jak brzytwa zębów. Lizbeth sięgnęła po sztylet przypięty do pasa, jednak zamarła, kiedy zobaczyła nieruchome ciało Nicolae leżące obok demona. Była pewna, że chłopak żyje, bo inaczej wiedziałaby to dzięki runie Parabatai. A mimo to poczuła, jak robi jej się słabo. Wbiła wściekła spojrzenie w demona, wciąż klęczącego w kręgu, pomiędzy dwójką czarowników. Powietrze naładowane było magią i demoniczną energią do tego stopnia, że Lizbeth czuła jak włoski  na karku i rękach, stają jej dęba.
- O ja pierniczę! – zawołał demon, wstając gwałtownie. Finchowie wyglądali na zaskoczonych. Gregory zatoczył się, jakby był pijany i dopiero wtedy Lizzy zobaczyła, że w jednej ręce trzyma niemal pustą butelkę whisky.
- Teddy, Greg! Opętałem demona! – Człekopodobna istotna zaśmiała się gardłowo, ale brzmiało to, jakby ktoś ożywił piłę łańcuchową i nadał jej zdolność mówienia.
- Co zrobiłeś Nico?! – wykrzyknęła Lizbeth, ustawiając się w pozycji obronnej, wciąż jednak nie rozumiejąc, co się do końca dzieje. –
- Lizzy! – zawołał wesoło demon. – To ja! Nico! Co prawda moim zamiarem miało być pozwolenie demonowi na opętanie mnie – kontynuował, zupełnie ignorując zdezorientowaną i przestraszoną Parabatai – bo zawsze byłem ciekaw, jak to jest, ale to też może być! Jak to się stało? – zwrócił się do jednego z czarowników.
- A bo ja wiem? – odparł mężczyzna, z butelką w ręce.
- Coś musiało pójść nie tak – dopowiedział drugi, wyglądający identycznie, czarownik.
- Nico… to naprawdę ty? – Lizbeth opuściła nieznacznie broń, wciąż nie mogąc uwierzyć w tę historię. – Wszyscy Aniołowie… czy to jest w ogóle możliwe?
- Niby nie – zaczął Nico – ale najwidoczniej wszyscy byli w błędzie.
- Theodor, braciszku – powiedział czarownik z butelką w ręce, przeciągając pijacko słowa. – Powinniśmy zawrzeć to w naszych badaniach!
- Greg! – zawołał Theodor, najwyraźniej równie pijany. – Doskonały pomysł!
- Cóż, to by przynajmniej wyjaśniało, jakim cudem Nico udało się ich przekonać – mruknęła do siebie Lizzy. Wiedziała, że bracia Finch byli skłonni do psot, ale nawet oni nie zrobiliby czegoś tak niebezpiecznego dla Nico i dla nich samych, będąc przy zdrowych zmysłach. Sam Nicolae nigdy nie był zbyt skłonny do przestrzegania zasad, a bycie Nocnym Łowcą nie powstrzymywało go od przyzywania demonów. Nigdy jednak nie sądziła, że pozwoliłby demonowi się opętać. A teraz? Teraz zrobił to dobrowolnie i Lizzy nie mogła w to uwierzyć. Błagała Razjela, żeby Clave i rodzeństwo chłopaka nie dowiedziało się o tym, a szczególnie Lauriene.
- Nico… – zaczęła ostrożnie Lizbeth, wciąż nie będąc pewną, czy to faktycznie jej Parabatai.
- Taka sytuacja może i jest fajna i ciekawa, ale w ten sposób nic się od niego nie dowiemy – zawołał Nicolae w ciele demona, kompletnie ignorując dziewczynę. Lizbeth rozumiała coraz mniej. Że niby co on chciał zrobić? Wyciągnąć coś z demona? – Za to mam pewien pomysł, jak można wykorzystać ten drobny problem!
Nim jednak zdążył powiedzieć, czy zrobić cokolwiek więcej, zgiął się w pół, a światła w pokoju zamigotały ostrzegawczo. Lizbeth ponownie uniosła broń, zerkając na braci Finchów, którzy byli w stanie, w którym zrobienie kanapki mogłoby stanowić dla nich niezłe wyzwanie, a co dopiero walka z demonem. I naprawdę nie miała pojęcia, jakim cudem udało im się przywołać coś z demonicznego wymiaru. Ale to nie było teraz ważne. Ważniejszym był fakt, że jeśli coś pójdzie nie tak, a najwyraźniej na to się zanosiło, będzie musiała obronić przed potężnym demonem trzech idiotów, w tym jednego nieprzytomnego oraz dwóch pijanych i niezdających sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
Szara mgła zaczęła wypełniać pomieszczenie. Demon, w którym najprawdopodobniej właśnie znajdował się jej Parabatai, znowu klęczał, a jego ciałem wstrząsały dreszcze. W pewnym momencie ryknął nieludzko, a Lizbeth zaczęła się zastanawiać, czy demony mogą powstać z piły łańcuchowej, opętanej przez złego ducha, albo zaczarowanej jakąś klątwą. Jakaś smuga światła przeleciała od demona, do leżącego na podłodze Nico, który chwilę później podniósł się gwałtownie, próbując złapać oddech. Lizzy, niewiele myśląc, rzuciła się w jego stronę. Stanęła miedzy podrygującym cielskiem demona, a bliźniakiem Lauriene, gotowa przyjąć na siebie atak w każdej chwili. Za nią, Nicolae kaszlał, prawdopodobnie walcząc o powietrze, jednak nie odważyła się oderwać wzroku od wroga, który znajdował się ledwo dwa metry od niej.
- Theodor! Gregory! – wykrzyknęła Lizbeth, wciąż obserwując demona, który dochodził już do siebie. – Odeślijcie go! I to już!
Przez chwilę myślała, że dwójka Dzieci Lilith nic nie zrobi. Ale najwyraźniej, albo byli bardziej świadomi sytuacji niż sądziła, albo zrobili to odruchowo, ale chwilę później wykrzyknęli równocześnie parę słów w nieludzkim języku i demon zniknął w srebrzystobiałym płomieniu. Jakikolwiek był powód Finchów, była im wdzięczna. Odwróciła się do swojego przyjaciela, czując ból w miejscu runy Parabatai.
- Spokojnie Nico, oddychaj powoli – powiedziała łagodnie, klękając przy chłopaku. Odgarnęła czarne włosy z jego twarzy, szukając spojrzenia jego bordowych oczu. Objęła go ostrożnie, pomagając mu siąść wygodniej. Popatrzył na nią i uśmiechnął się w ten swój typowy, lekko złośliwy sposób. Wrócił. I chociaż Lizbeth planowała już zemstę na nim, za ponowne doprowadzenie jej na granicę zawału i nerwicy, wiedziała, że nic z tego nie będzie. Po pierwsze i tak, zanim zdąży cokolwiek zrobić, chłopak znów wpakuje ją w tarapaty, a po drugie, wolała żeby nikt nie pytał, za co tym razem chce się mścić. Szczególnie Lauriene. Nie wiedziała jednak, że dzięki swojej dziwnej zdolności, Christopher już wiedział, że jego młodszy, ciągle szukający kłopotów brat, był w niebezpieczeństwie. A Chris, jak to Chris, zmartwiony oczywiście doniósł o tym siostrze i teraz, niemal całe rodzeństwo Ashdown, czekało na powrót ostatniego z nich wraz z Lizbeth.