Tekst pisany na tydzień 88 Grupy Pisania Kreatywnego, związany z większym, chociaż jeszcze
niepublikowanym i wciąż pisanym projektem, będącym fanfiction powiązanym z książkowymi
Darami Anioła i poniekąd również Diabelskimi Maszynami.
Mini
słowniczek dla mniej wtajemniczonych:
Parabatai
– więź łącząca dwoje Nocnych Łowców, niezwiązanych ze sobą romantycznie, ani
biologicznie. Mocniejsza niż w przypadku rodzeństwa, połączenie dwójki dusz.
Określa najlepszych przyjaciół i towarzyszy w walce. Parabatai noszą na ciałach
runę symbolizującą ich więź, która niemal znika, gdy któreś z nich ginie.
Dzieci Lilith
– synonim określający czarowników, którzy są w połowie ludźmi i w połowie
demonami.
Clave –
to wspólna nazwa dla organu politycznego złożonego ze wszystkich aktywnych
Nocnych Łowców. Należą tu wszyscy Nocni Łowcy, którzy według prawa są już
dorośli, czyli ukończyli 18 lat.
Rada – stoi
na czele Clave.
Runy – anielskie symbole, które noszą
na ciele Nocni Łowcy, zwiększające ich zdolności.
I to chyba tyle. Mam nadzieję, że o niczym
nie zapomniałam, a tekst Wam się spodoba. Wyszedł trochę inaczej, niż początkowo
planowałam. I w głębi duszy liczę, że ktoś zaznajomiony jest z tym uniwersum.
Miłego czytania!
***
Lizbeth trzasnęła drzwiami, ignorując krzywe
spojrzenie zielonej sowy, siedzącej na żyrandolu i jej zirytowane pohukiwanie.
Miała też w nosie, że mogła przy tym zniszczyć pozłacane framugi, czy wrota
pochodzące z osiemnastego wieku i zapewne warte kilkanaście tysięcy dolarów. A
może rubli. Nie miała pojęcia skąd pochodziły, chociaż Finchowie na pewno
kiedyś jej o tym wspominali.
Teraz jednak miała na głowie fakt,
że jej Parabatai chce osobiście przywołać demona, a bracia Finch najwyraźniej
zgodzili się mu pomóc, podczas gdy jego siostra nic o tym nie wie i gdy tylko
dowie się, co się stało, będzie wściekła. Lizbeth dobrze pamiętała, jak już raz
zgubiła Nicolae i musieli jechać po niego z Kopenhagi, aż do Nowego Jorku,
gdzie wplątał się w prawdziwy chaos, ściągnął na wszystkich niebezpieczeństwo,
Rada wzięła go za zdrajcę, a Lauriene została wysłana na samobójczą misję do
piekielnego wymiaru - czego mogli uniknąć, gdyby Nicolae powiedział, co się święci,
jak tylko to odkrył.
Liz nigdy nie zapomni tego
spojrzenia, kiedy Lauriene dowiedziała się, że Nico zniknął. Miała go pilnować,
wtedy i teraz, i zawiodła dwa razy. A teraz mogła się jedynie modlić, żeby nie
zdążył zrobić tego, co planował.
Wbiegła po marmurowych schodach i
wpadła zdyszana na piętro, wyczuwając dziwne drżenie powietrza, które było tu
znacznie gęstsze.
- O Aniele, nie mówcie, że się
spóźniłam… - wyszeptała do siebie i rzuciła się w stronę pierwszych drzwi na
prawo. Albo raczej ciężkich, mosiężnych wrót ze starymi rycinami. I gdyby nie
runa siły, pewnie nawet nie sprawiłaby aby drgnęły.
Kiedy znalazła się już w
pomieszczeniu, zobaczyła Gregorego i Theodora Finchów, stojących naprzeciwko
siebie, a między nimi, na ziemi, wyrysowany był okrąg z demonicznymi symbolami.
W środku niego kucał mężczyzna o długich, srebrnych włosach, płonących na
końcach białym płomieniem. Jego twarz nie była ludzka – troje oczu, skóra
pokryta łuskami i długa, czarna linia w miejscu, gdzie powinny być usta. Lizzy
wiedziała, że ta cienka linia pozwala na otwarcie paszczy na tyle szeroko, że
istota mogłaby w całości połknąć dorosłego owczarka niemieckiego i jest usiana
setką ostrych jak brzytwa zębów. Lizbeth sięgnęła po sztylet przypięty do pasa,
jednak zamarła, kiedy zobaczyła nieruchome ciało Nicolae leżące obok demona. Była
pewna, że chłopak żyje, bo inaczej wiedziałaby to dzięki runie Parabatai. A
mimo to poczuła, jak robi jej się słabo. Wbiła wściekła spojrzenie w demona,
wciąż klęczącego w kręgu, pomiędzy dwójką czarowników. Powietrze naładowane
było magią i demoniczną energią do tego stopnia, że Lizbeth czuła jak
włoski na karku i rękach, stają jej
dęba.
- O ja pierniczę! – zawołał demon,
wstając gwałtownie. Finchowie wyglądali na zaskoczonych. Gregory zatoczył się,
jakby był pijany i dopiero wtedy Lizzy zobaczyła, że w jednej ręce trzyma
niemal pustą butelkę whisky.
- Teddy, Greg! Opętałem demona! –
Człekopodobna istotna zaśmiała się gardłowo, ale brzmiało to, jakby ktoś ożywił
piłę łańcuchową i nadał jej zdolność mówienia.
- Co zrobiłeś Nico?! – wykrzyknęła
Lizbeth, ustawiając się w pozycji obronnej, wciąż jednak nie rozumiejąc, co się
do końca dzieje. –
- Lizzy! – zawołał wesoło demon. –
To ja! Nico! Co prawda moim zamiarem miało być pozwolenie demonowi na opętanie
mnie – kontynuował, zupełnie ignorując zdezorientowaną i przestraszoną Parabatai
– bo zawsze byłem ciekaw, jak to jest, ale to też może być! Jak to się stało? –
zwrócił się do jednego z czarowników.
- A bo ja wiem? – odparł
mężczyzna, z butelką w ręce.
- Coś musiało pójść nie tak –
dopowiedział drugi, wyglądający identycznie, czarownik.
- Nico… to naprawdę ty? – Lizbeth
opuściła nieznacznie broń, wciąż nie mogąc uwierzyć w tę historię. – Wszyscy
Aniołowie… czy to jest w ogóle możliwe?
- Niby nie – zaczął Nico – ale
najwidoczniej wszyscy byli w błędzie.
- Theodor, braciszku – powiedział
czarownik z butelką w ręce, przeciągając pijacko słowa. – Powinniśmy zawrzeć to
w naszych badaniach!
- Greg! – zawołał Theodor,
najwyraźniej równie pijany. – Doskonały pomysł!
- Cóż, to by przynajmniej
wyjaśniało, jakim cudem Nico udało się ich przekonać – mruknęła do siebie
Lizzy. Wiedziała, że bracia Finch byli skłonni do psot, ale nawet oni nie
zrobiliby czegoś tak niebezpiecznego dla Nico i dla nich samych, będąc przy
zdrowych zmysłach. Sam Nicolae nigdy nie był zbyt skłonny do przestrzegania
zasad, a bycie Nocnym Łowcą nie powstrzymywało go od przyzywania demonów. Nigdy
jednak nie sądziła, że pozwoliłby demonowi się opętać. A teraz? Teraz zrobił to
dobrowolnie i Lizzy nie mogła w to uwierzyć. Błagała Razjela, żeby Clave i rodzeństwo
chłopaka nie dowiedziało się o tym, a szczególnie Lauriene.
- Nico… – zaczęła ostrożnie Lizbeth,
wciąż nie będąc pewną, czy to faktycznie jej Parabatai.
- Taka sytuacja może i jest fajna
i ciekawa, ale w ten sposób nic się od niego nie dowiemy – zawołał Nicolae w
ciele demona, kompletnie ignorując dziewczynę. Lizbeth rozumiała coraz mniej.
Że niby co on chciał zrobić? Wyciągnąć coś z demona? – Za to mam pewien pomysł,
jak można wykorzystać ten drobny problem!
Nim jednak zdążył powiedzieć, czy
zrobić cokolwiek więcej, zgiął się w pół, a światła w pokoju zamigotały
ostrzegawczo. Lizbeth ponownie uniosła broń, zerkając na braci Finchów, którzy
byli w stanie, w którym zrobienie kanapki mogłoby stanowić dla nich niezłe
wyzwanie, a co dopiero walka z demonem. I naprawdę nie miała pojęcia, jakim
cudem udało im się przywołać coś z demonicznego wymiaru. Ale to nie było teraz
ważne. Ważniejszym był fakt, że jeśli coś pójdzie nie tak, a najwyraźniej na to
się zanosiło, będzie musiała obronić przed potężnym demonem trzech idiotów, w
tym jednego nieprzytomnego oraz dwóch pijanych i niezdających sobie sprawy z
niebezpieczeństwa.
Szara mgła zaczęła wypełniać
pomieszczenie. Demon, w którym najprawdopodobniej właśnie znajdował się jej Parabatai,
znowu klęczał, a jego ciałem wstrząsały dreszcze. W pewnym momencie ryknął
nieludzko, a Lizbeth zaczęła się zastanawiać, czy demony mogą powstać z piły
łańcuchowej, opętanej przez złego ducha, albo zaczarowanej jakąś klątwą. Jakaś
smuga światła przeleciała od demona, do leżącego na podłodze Nico, który chwilę
później podniósł się gwałtownie, próbując złapać oddech. Lizzy, niewiele
myśląc, rzuciła się w jego stronę. Stanęła miedzy podrygującym cielskiem
demona, a bliźniakiem Lauriene, gotowa przyjąć na siebie atak w każdej chwili.
Za nią, Nicolae kaszlał, prawdopodobnie walcząc o powietrze, jednak nie
odważyła się oderwać wzroku od wroga, który znajdował się ledwo dwa metry od
niej.
- Theodor! Gregory! – wykrzyknęła
Lizbeth, wciąż obserwując demona, który dochodził już do siebie. – Odeślijcie
go! I to już!
Przez chwilę myślała, że dwójka
Dzieci Lilith nic nie zrobi. Ale najwyraźniej, albo byli bardziej świadomi
sytuacji niż sądziła, albo zrobili to odruchowo, ale chwilę później wykrzyknęli
równocześnie parę słów w nieludzkim języku i demon zniknął w srebrzystobiałym
płomieniu. Jakikolwiek był powód Finchów, była im wdzięczna. Odwróciła się do
swojego przyjaciela, czując ból w miejscu runy Parabatai.
- Spokojnie Nico, oddychaj powoli
– powiedziała łagodnie, klękając przy chłopaku. Odgarnęła czarne włosy z jego
twarzy, szukając spojrzenia jego bordowych oczu. Objęła go ostrożnie, pomagając
mu siąść wygodniej. Popatrzył na nią i uśmiechnął się w ten swój typowy, lekko
złośliwy sposób. Wrócił. I chociaż Lizbeth planowała już zemstę na nim, za ponowne
doprowadzenie jej na granicę zawału i nerwicy, wiedziała, że nic z tego nie
będzie. Po pierwsze i tak, zanim zdąży cokolwiek zrobić, chłopak znów wpakuje
ją w tarapaty, a po drugie, wolała żeby nikt nie pytał, za co tym razem chce
się mścić. Szczególnie Lauriene. Nie wiedziała jednak, że dzięki swojej dziwnej
zdolności, Christopher już wiedział, że jego młodszy, ciągle szukający kłopotów
brat, był w niebezpieczeństwie. A Chris, jak to Chris, zmartwiony oczywiście
doniósł o tym siostrze i teraz, niemal całe rodzeństwo Ashdown, czekało na
powrót ostatniego z nich wraz z Lizbeth.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz